Raporty



Albena | #2

To może ja napisze o wcześniej wspomnianej Albenie. Tak naprawdę plaża N znajduje się pomiędzy Albeną a Kranievem. Plaża jest piękna, szeroka na jakieś 100-130 metrów długa (tak na oko jakiś kilometr, ale to trudno określić bo dwa lata temu jak byliśmy od 1 lipca to ludzi było mało i ciężko było wyczuć gdzie plaża N się zaczyna a gdzie kończy, natomiast rok temu plażowiczów było znacznie więcej i byli rozciągnięci w terenie)Plaża jest piaszczysta (nie jak ktoś wcześniej pisał że kamienista) i jest tam mnóstwo pięknych muszli.Plaża jest w 100 procentach plażą rodzinna. Jedynym minusem jest spora odległość do punktów gastronomicznych. Najbliższe są na plażach tekstylnych w Albenie i Kranevie. Za to są tam ratownicy, punkt medyczny i co ciekawe, punkt gdzie można skosztować uroku masażu relaksacyjnego. Jak te masaże robią, nie wiem.Nie miałem odwagi spróbować. Ceny w tym rejonie bardzo zachęcają gdyż są o jakieś 20-30 procent niższe jak w kurortach. Na plaży jest spokój, cisza, a może cudownie przejrzyste i ciepłe (22-26 stopni) I co ciekawe, bardzo spokojne, W ciągu dwóch pobytów tylko jeden raz były tam fale, na dodatek bardzo małe. Generalnie Albena i Kranevo są idealnym miejscem do wypoczynku z kilku powodów. Po pierwsze ceny są ludzkie, po drugie spokój którego za nic nie uświadczysz w kurortach, po trzecie to doskonała baza wypadowa do zwiedzania ciekawych miejsc. Blisko jest do Złotych piasków, Balczika, Varny (której nie polecam) , na przepiękny półwysep Karliaki...jednym słowem raj na ziemi. I wreszcie po czwarte ludzie są ogromnie mili dla turystów i tolerancyjni. Z tym w kurortach naprawdę bywa różnie. Plażowanie. Pobyt na plaży N jest w tamtych stronach czymś wyjątkowym. Przede wszystkim nie zaobserwowałem tam podglądaczy, W ogóle np.topless na plażach tekstylnych jest sprawą naturalną, Na plaży naturystycznej nagość jest naturalna i nie jest przez tekstylnych wytykana. Częstym zjawiskiem jest to,że na plaży N są nawet rozłożeni tekstylni...którzy często również widząc nieskrepowanie innych sami decydują się na taki rodzaj wypoczynku.Często następnego dnia wracają aby opalać się już nago. Co ciekawe, pewnej słonecznej jak zwykle niedzieli, gdy ruch na plażach jest znacznie większy, zaobserwowałem to że spore części plaży na skrajach naturalnie połączyły się. Trochę to skomplikowanie napisałem...ale chodzi mi o to że na końcach plaży pomieszali się tekstylni z naturystami, i to na dość dużym odcinku (Jakieś 150-200 m) Wyglądało to najpierw trochę dziwnie. Nikt nikogo nie obrażał,nie krytykował, nie było żadnego zgorszenia :) Chyba jeszcze długo na polskich plażach tak nie będzie :( W nadchodzące wakacje wybieramy się w rejon Obzora, Z tąd moje wcześniejsze pytanie na temat tego rejonu. Mam nadzieję że tym razem moja żonka dotrzyma słowa i w końcu odważy się pełną swobodę na plaży :)
Reasumując, Pomimo ze BG jest krajem postkomunistycznym, i w wielu jeszcze miejscach można znaleźć tam relikty tamtego ustroju, to poszczycić się może cudownymi plażami, wzorową wręcz tolerancją, przepysznym jedzeniem (choć na to trzeba uważać) Wspaniałą bazą hotelową i cudownym klimatem. ZACHĘCAM niezdecydowanych.

Autor: MadorDodaj swój raport

Albena | #1

Witajcie,
Byliśmy w 2002 roku na wybrzeżu Morza Czarnego, w miejscowości Obzor, mniej więcej w pół drogi między Warną a Burgas. Obzor to bardzo malownicze miasteczko, położone na zboczach wzgórza dość stromo schodzących w kierunku morza. Na tym odcinku nad Morzem Czarnym znajdują się ładne, piaszczyste plaże łagodnie wchodzące w morze. Obzor to nieczęsty w Bułgarii przykład miejscowości nie zdewastowanej przez wysokie hotele i cała infrastrukturę robioną pod turystykę zorganizowaną. Liczne pensjonaty i nieliczne nieduże hoteliki zapełniają przede wszystkim Bułgarzy, na ulicach słychać także rosyjski, ukraiński i polski, czasami można zobaczyć samochód na niemieckich lub włoskich numerach. Samo miasteczko jest niebrzydkie, ma ładną fontannę, odnowioną cerkiew i zadbany park. Pełno jest oczywiście restauracji, sklepików i straganów z plażową tandetą, jak to w nadmorskiej miejscowości.

Naturyzm
Plaża w Obzorze jest zdecydowanie tekstylna, topless widuje się rzadko. Przede wszystkim zaś jest strasznie zatłoczona. Czym prędzej uciekliśmy więc z niej około 2 km od miasteczka, na pobliski kemping "Czajka". Plażowało tam niewiele ludzi, głównie w strojach kąpielowych, choć przy samym zejściu stał mały namiocik i obozowała tam para młodych ludzi, których ani raz, podczas całego naszego tygodniowego plażowania obok "Czajki", nie widzieliśmy w jakimkolwiek stroju. Mieszkali sobie na plaży jak na kempingu FKK i jakoś nikomu to nie przeszkadzało.

Nieco dalej zaczynała się luźniejsza plaża, parasole były rozłożone co 20-30 metrów i panowała pełna dowolność w kwestii stroju. Widywaliśmy ludzi całkiem nago, grupy mieszane, a także ludzi w strojach kąpielowych. Każdy znajdzie odrobinę prywatności, tym bardziej, że bułgarski klimat - w odróżnieniu od naszego - zachęca raczej do opalania się i kąpieli, a nie długich marszy brzegiem morza, w związku z tym spacerowicze byli rzadkim zjawiskiem. Jednego dnia zrobiliśmy sobie taki spacer do najbliższych skał, oczywiście bez zakładania kostiumów, i na bardziej tekstylnej części plaży nie wzbudziliśmy wielkiej sensacji. Nie musimy chyba dodawać, że nie widzieliśmy w ogóle podglądaczy. Zaprzyjaźniliśmy się na plaży z parą Bułgarów w naszym wieku, którzy początkowo plażowali w strojach, a potem on ściągnął kąpielówki a ona stanik. Myśleliśmy, że w końcu dół też ściągnie, ale - jak okazało się później - z powodu blizny po cesarskim cięciu wolała pozostawać w majtkach.

Jednego dnia odwiedziliśmy plażę naturystyczną w Ałbenie. Ałbena to znany wielu Polakom kurort stworzony w latach siedemdziesiątych. Na wydmach stoją nieładne hotele, a szeroką i ładną plażę szpecą rzędy równo poustawianych parasoli. Dziś w Ałbenie dominują Niemcy, Szwedzi i Polacy. Plaża naturystyczna znajduje się w jej południowej części. Jest wąska, są na niej także powbijane parasole, jest dość spory tłok, a brzegiem ciągną tłumy ludzi z Ałbeny do Kranewa i z powrotem. Generalnie miejsce nie jest w naszym guście, choć jeżeli komuś nie przeszkadza tłok i wąskie pasmo piasku, to na plaży naturystycznej w Ałbenie może mu się podobać. Zaletą jest czystość (w Obzorze niestety morze wyrzuca śmieci, których nikt nie sprząta) i drobniutki piaseczek.

Bułgaria
W odróżnieniu od większości Polaków, nie mamy sentymentalnego stosunku do Bułgarii, jako do kraju, w którym wypoczywało się za Edwarda Wspaniałego. Traktowaliśmy wyjazd nad Morze Czarne w kategoriach wyłącznie turystycznych i (i naturystycznych :) ). Obiegowe opinie o Bułgarii potwierdziły się tylko w dwóch sprawach - w Bułgarii rzeczywiście jest tanio i doskonale dają jeść.
Wszystko inne okazało się nieprawdą.

A więc po pierwsze, nie jest prawdą, że w Bułgarii jest niebezpiecznie. Przez cały pobyt nie spotkało nas żadne niemiłe zdarzenie, a wielokrotnie spotykały nas miłe niespodzianki - przede wszystkim wielka życzliwość obcych nam ludzi. Po drugie, Bułgarzy wcale nie mają złych dróg. Trzy austostrady, jakimi jechaliśmy (Dwie w okolicach Sofii, jedna koło Warny) były drogami bardzo dobrymi, którym standardu mogłyby pozazdrościć tzw. "autostrada" Poznań-Konin czy Gierkówka. Bułgarskie drogi są szerokie i dość równe (w każdym razie, nie ma na nich kolein), a wokół miast i wiosek porobione są obwodnice. Miejscami brakuje dobrych oznaczeń; a w nocy problemem staje się brak namalowanych linii i bocznych słupków. Benzyna jest tania (2.70 zł litr bezołowiowej), gaz dostępny jest powszechnie, a na stacjach zachodnich sieci (Shell, OMV) można bez kłopotu płacić kartami kredytowymi. Bułgarzy natomiast jeżdżą jak wariaci, notorycznie ignorując znaki STOP i zapalając świata dopiero kiedy jest już całkiem ciemno. Po południowych Włoszech mieliśmy już wprawę w jeżdżeniu w takim środowisku, więc sami się do tego szybko przystosowaliśmy :)

Niestety, w Bułgarii kiepsko wygląda informacja turystyczna. Zdecydowanie odradzamy też przewodnik Pascala, który - nawet jak na Pascala - jest wyjątkowo ubogi. Oto przykład: pojechaliśmy do Warny do delfinarium. Niestety, show jest tylko o 11.00, 14.00 oraz 15.30. Nie wiedząc o tym przyjechaliśmy o 11.15. Nie ma też ceny, a delfinarium jest dość drogie (16 lewa osoba dorosłą, 10 za dziecko). Musieliśmy więc czekać prawie trzy godziny na upale, a na dodatek wymienić w delfinarium pieniądze po złodziejskim kursie, bo przyzwyczajeni do niskich, bułgarskich cen nie zrobiliśmy tego wcześniej w banku. Podobnie, nie trafiliśmy do kamiennego lasu koło Warny, bo w przewodniku jest na jego temat jedno zdanie, a w lokalnej informacji turystycznej w Obzorze nie potrafili nam powiedzieć jak tam dotrzeć.

Dojazd
Jechaliśmy z Poznania przez Opole (gdzie mieliśmy pierwszy nocleg), Pietrowice/Krnov, Fulnek, Trencin, Bratysławę, Budapeszt do Szegedu, a potem przez Jugosławię (Subotica, Belgrad, Nisz) do granicy bułgarskiej w Kalotinie, a potem na Sofię i Warnę. Do Węgier jest Europa, w miarę możliwości radzimy jedynie ominąć austostradę Budapeszt-Szeged, bo jest piekielnie droga (10 euro za 100 km!). Właściwie jedyne nieprzyjemne wydarzenie spotkało nas na granicy jugosłowiańskiej w drodze powrotnej, ale było ono na tyle nieprzyjemne, że warto o nim napisać.

Otóż do Jugosławii teoretycznie potrzebujemy wiz. Ponieważ jedna wiza kosztuje 66 dolarów i wymaga całego cyrku z ambasadą, nikt oczywiście wizy nie ma. Wtedy trzeba wykupić tzw. turisticką propustnicę, która uprawnia do tranzytu przez terytorium Federalnej Republiki Jugosławii. Niestety, w państwie policyjnym, jakim jest Jugosławia, nie można po prostu podjechać do okienka, zapłacić 7 euro (w drugą stronę 6 euro, nie wiedzieć czemu) i dostać tę cholerną propustnicę. Zamiast tego, wygląda to tak: podjeżdża się do granicy i oddaje paszporty, które pan policjant składa na wielkiej kupie. Następnie trzeba zaparkować samochód i iść do państwowego biura podróży "Putnik", w którym płaci się stosowną kwotę, podając zapracowanemu panu informację w ile osób się jedzie i z jakiego kraju są paszporty. W międzyczasie nasze paszporty wraz z kilkudziesięcioma innymi trafiają na stół, przy którym siedzi pięciu policjantów pracowicie wypisujących te propustnice, a dla każdej propustnicy w księdze wielkości połowy stołu zapisujący nazwisko, numer paszportu, kraj wydający i Bóg jeden wie co jeszcze, zaś na samej propustnicy bodajże numer kwitu z biura "Putnik". Na jedną propustnice zużywane sa mniej więcej dwie minuty, więc wyobrażacie sobie co się dzieje.

Trzeba wiedzieć, że granica bułgarsko-jugosłowiańska to prawdziwa brama Unii Europejskiej. Są tam Turcy z Niemiec, Turcy z Belgii, Turcy z Holandii, Turcy ze Szwecji, Turcy z Luksemburga, Turcy ze Szwajcarii, Turcy z Austrii oraz Turcy z Francji. Brakuje chyba tylko Turków z Turcji - od razu widać, że Turcja nie jest jeszcze w UE. Każdy Turek ma piątkę Turczątek, a każde Turczątko ma paszport, więc i dla każdego trzeba wydać propustnicę. Wokół stołu, przy którym pracują policjanci, stoi więc rozemocjonowana gromada Turków gadających z sobą w języku Unii Europejskiej (to jest po turecku). Raz na dwie minuty jugosłowiański policjant wypisze propustnicę i mówi np.: "Izmail Budruk!" - a tłum powtarza: "Izmail Budruk! Budruk Izmail!" - i w falującym tłumie zaczyna się przepychać jeden z Turków, po czym odbiera siedem paszportów swojej rodziny, sprawdza czy są wszystkie propustnice i z powrotem przepycha się w kierunku mercedesa (wszyscy Turcy mają mercedesy), którym odjeżdża do domu w jakimś Essen albo innym Amsterdamie.

Biali są traktowani szczególnie. Kiedy policjant jugosłowiański wykrzykuje: "Johann Schmidt!" - to tłum Turków faluje powtarzając niczym głuchy telefon "Joha Szmed!" "Hoha Smed!" "Hasa Med!" "Hassan Ahmed!" "Ahmed Hassan!" - a ponieważ żadnego Hassana Ahmeda nie ma, a biedny Johann Schmidt nie usłyszał, że jego wołano, paszport zawisa w próżni. I powędrowałby na kupę, na której Schmidt mógłby go nigdy nie znaleźć, ale jugosłowiańscy policjanci to paskudni rasiści i białych traktują inaczej. Policmajster pracowicie szuka Johanna, a w międzyczasie wyławia ze stosów paszportów te egzotyczne - np. słowackie, włoskie, a także polskie - i w cudowny sposób przekłada je do kolejki bez kolejki. Dzięki temu obrzydliwemu rasizmowi Jugosłowian my na granicy bułgarsko-jugosłowiańskiej spędziliśmy jedynie dwie i pół godziny, a nie np. sześć. Ale może się okazać już wkrótce, że Jugosłowianie zaniechali tych haniebnych, dyskryminujących praktyk i dlatego następnym razem jedziemy przez Rumunię.

Pozdrawiamy

Autor: GrommitDodaj swój raport