Witamy bardzo serdecznie!
Postanowiliśmy wreszcie się zmobilizować aby przygotować zamieszczony poniżej tekst i w ten sposób podzielić się naszymi wrażeniami z pobytu na dwóch plażach w USA i jednej w Kanadzie. Obecność tam była naszym naturystycznym debiutem. Nie ukrywamy, że (chyba jak każdy) mieliśmy pewne obawy typu "jak to będzie bez odzieży w miejscu bądź co bądź publicznym".
Generalny komentarz:
Nagie plaże w USA to niestety, niemalże oazy na pustyni. Można je dosłownie policzyć na palcach. W niektórych stanach nie ma żadnej, co da się wytłumaczyć obowiązującymi lokalnie aktami prawnymi. Wszystkie amerykańskie nagie plaże maja status c-o (clothing optional). Bardzo rzadko jednak zdarzają się tam tekstylni; jeśli już to najczęściej jedynie 1/2 pary ma coś na sobie, i niekoniecznie dotyczy to jedynie kobiet. Za to topless (w "amerykańskim angielskim" topfree) nie jest tam rzadkością.
Zresztą w USA na zwykłych plażach nie ma co nawet marzyć o topless (co bywa lokalnie zabronione, a tam gdzie zabronione nie jest to po prostu nie występuje), a znalezienie kobiet np. w bikini ze stringami lub panów w tradycyjnych męskich kąpielówkach należy do rzadkości. Choć jak się udamy do jakiegoś sklepu z modą plażową (o internetowych nawet nie wspomnę) to bez trudu kupimy strój każdego typu, ale to już odmienna kwestia, raczej dotycząca Ameryki w ogóle. Oczywiście, naturyzm w USA to przede wszystkim zamknięte ośrodki (resorts and clubs), kompleksowo wyposażone i doskonale przygotowane właśnie pod kątem nagiego wypoczynku. Przy tym nierzadko są bardzo malowniczo położone.
Nasz pobyt w USA rozpoczął się od dwutygodniowego pobytu na wyspie Oahu na Hawajach. O ile na Maui znajduje się przepiękna Little Beach o tyle na Oahu ostatnia naga plaża została zamknięta kilka lat temu. Od tego czasu zdarzyło się już wiele przypadków zatrzymania potencjalnych naturystów przez policję. I choć wyspa Maui jest rzadziej odwiedzana niż zatłoczona Oahu z międzynarodowym lotniskiem w Honolulu, to chyba warto się tam pojawić. Little Beach znajduje się w ścisłej czołówce aktualizowanego corocznie rankingu najpiękniejszych plaż c-o w USA, p. http://www.drleisure.com/topten.html, a także link w NNS.
Jednym ze stanów, który poszczycić się może zadowalającą liczbą plaż c-o jest Kalifornia (ale z wyłączeniem okolic Los Angeles).
Jeśli ktoś znajdzie się w LA to musi się udać albo na północ, albo na południe. My ruszyliśmy właśnie na południe.
1. USA, Kalifornia, La Jolla (San Diego), Blacks's Beach
=====================================
Szczegółowy opis dojazdu pomijamy. Można go znaleźć na oficjalnej stronie plaży (http://blacksbeach.org/blacks.html) albo
albo we wspomnianym wyżej zestawieniu Dr. Leisure 10 top nude beaches (http://www.drleisure.com/topten.html).
Po pozostawieniu auta na parkingu (darmowym!) krótki spacer - zejście z klifu po stromym zboczu i uparcie niszczonej przez wodę ścieżce nad brzeg oceanu.
Plaża położona jest bardzo malowniczo; pomiędzy wspomnianym, ok. stumetrowym klifem a brzegiem pozostaje piaszczysty pas szerokości 100-200 m (poza okresem przypływu). Odcinek plaży długości ok. 500 m zajmują naturyści, choć nietrudno zauważyć znaki zakazujące przebywania bez odzieży. Kąpiel w wodzie to walka z cudownymi i bardzo wysokimi falami; spokojny ocean uznawany jest przez częstych bywalców za zjawisko niecodzienne. Woda jest dość czysta, ale jak przystało na Pacyfik koszmarnie słona. Jako że byliśmy tam w porze południowej w poniedziałek (koniec lipca), na plaży znajdowało się zaledwie 50-70 osób. W weekendy zbierają się tam podobno tłumy.
Przez chwilę spokój zakłócał przelatujący kilkakrotnie na bardzo niskiej wysokości śmigłowiec (ciekawe, po co...). Mogliśmy się też przekonać o fachowym działaniu służb ratowniczych, gdy jedna z naturystek zaczęła się w wodzie poruszać mocno niepewnie natychmiast pojawił się terenowy jeep (!) i panowie w mundurach (!) szybko zajęli się przerażoną, wyciągniętą już na brzeg dziewczyną. Gapiów poza kilkoma wyrostkami o latynoskiej karnacji nie zauważyliśmy. Kolejny nasz pobyt na naturystycznej plaży miał miejsce trzy tygodnie później.
2. Kanada, Ontario, Toronto, Hanlan's Point
=====================================
Podobnie jak wyżej pomijamy opis dojścia (można go znaleźć na http://ca.geocities.com/freebeachdf/hbn.htm).
Plaża ta znajduje się praktycznie w samym centrum miasta, na wyspie Centre Island, na którą docieramy promem. Pewną niedogodnością jest sąsiedztwo miejskiego lotniska; wprawdzie korzystają z niego tylko małe samoloty, ale jednak w sezonie lądują i starują dość często. Odgrodzenie plaży od tłumnie obleganego parku stanowi wąski pas krzewów. Co bardzo istotne - plaża ta jest legalna i bardzo dobrze oznakowana. Trafiliśmy tam w jedną z sierpniowych sobót. Ludzi było sporo (kilkaset osób), niestety w większości panowie i nierzadko samotni. Sporadyczne przypadki gapiów (np. rodzin z małymi dziećmi) spacerujących brzegiem jeziora były raczej niezauważalne.
Woda w jeziorze Ontario przejrzysta nie jest, ale też nie tak bardzo zanieczyszczona aby nie skorzystać z kąpieli. A będąc kilkadziesiąt metrów od brzegu pojawia się niezapomniany widok na centrum miasta z 60-pietrowymi wieżowcami, odległe o nie więcej niż 2 km. Bardzo polecamy wstąpić na tę plażę, nawet będąc w Toronto jedynie na krótko. Po dwóch tygodniach, przejazdem odwiedziliśmy kolejną plażę.
3. USA, Wisconsin, okolice Madison, Mazo Beach nad Wisconsin River
==================================
dotarciem mieliśmy sporo zachodu. Lokalne drogi w USA nie są zbyt często uczęszczanymi traktami. Są dość konsekwentnie oznakowane, jednak sposób ten trzeba najpierw odkryć a potem się do niego przyzwyczaić. Pomimo dość dokładnego opisu (odsyłam do wymienionego już http://www.drleisure.com/topten.html lub http://www.cybernude.com/mazo/) pozwiedzaliśmy trochę okolice. W zasadzie muszę przyznać, iż tylko mój wrodzony upór sprawił, iż ostatecznie nie zrezygnowaliśmy z odwiedzenia tej plaży.
Z parkingu ok. 15 minutowy spacer taką typową, leśną drogą (a wtedy wystarczy odrobinę pomarzyć i szybko można zapomnieć, że jesteśmy w Ameryce). Plaża położona jest niezwykle malowniczo nad rzeką Wisconsin, dopływem Mississippi. Woda niestety dość brudna, nawet na polskie standardy, co tylko stanowi potwierdzenie faktu, że ochrona środowiska nie należy do priorytetów w USA.
Ponieważ znaleźliśmy się tam we wrześniowy poniedziałek po południu, tak więc ok. 20 osób na plaży może świadczyć o jej popularności. Stali bywalcy zapewniali nas, że na tej niewielkiej powierzchni w letnie weekendy zbiera się nawet ponad tysiąc osób. Plaża ta jest doskonałym przykładem, że można również nad niewielką rzeką zorganizować miejsca wspólnych spotkań naturystów. Niestety opis ten może mieć wkrótce znaczenie jedynie historyczne, gdyż coraz częściej powracają burzliwe spory o zamknięcie Mazo Beach.
I na koniec naszych wspomnień z wycieczki po Ameryce Północnej jedna uwaga. Będąc na plaży nie sposób zapomnieć, że jesteśmy poza Europą. O ile na plażach tekstylnych świadczą o tym stroje plażowe, o tyle na naturystycznych odrobinę "odmienny" wygląd mężczyzn (nie jest tajemnicą, że niemal 80 % mężczyzn w USA i Kanadzie jest obrzezanych). Na szczęście są to kraje bardzo tolerancyjne, tak więc owa "odmienność" (rozumiana w obie strony) nie powinna stanowić żadnej bariery.
Pozdrawiamy gorąco