Levendula | Balatonakali | #1
Kemping znajduje się w miejscowości Balatonakali, na północnym brzegu Balatonu, w około połowie jego długości, na południe od półwyspu Tihany. Jest nieduży, choć nie jakiś kameralny - mieści kilkaset osób. Ułożony jest między linią kolejową idącą wzdłuż Balatonu a jego wybrzeżem na długości około trzystu metrów. Oprócz parcel, na których można rozbić namioty lub postawić przyczepy (wszystkich oznaczonych), na kempingu znajduje się dosłownie kilka (cztery albo pięć) stacjonarnych domków-przyczep. Można więc zdecydować się na pobyt albo z własnym namiotem, albo w przyczepie - ale w tym drugim przypadku na pewno trzeba zarezerwować pobyt dużo wcześniej.
Jeśli chodzi o warunki na samym kempingu to są one przyzwoite. Do dyspozycji gości są dwa czyste sanitariaty po obu stronach ogrodzonego terenu - bez podziału na panów i panie. Tuż obok nich znajduje się plac zabaw dla dzieci z huśtawkami i "domkiem na kurzej łapce" - cały wysypany piaskiem. Niestety, plac nie jest zacieniony, w związku z czym korzystanie z niego w godzinach słonecznego skwaru (czyli od mniej więcej 10-tej do mniej więcej 17-tej) jest bardzo problematyczne. Oprócz tego dzieci mogą się bawić w mini-klubie, gdzie jest pudło pełne zabawek, kilka książek (po niderlandzku) oraz kredki. Codziennie kempingowy animator zapewnia program rozrywkowy (np. gimnastyka, siatkówka, łucznictwo, boule), ale odnosiło się wrażenie, że Marcell jest głównie zainteresowany podrywaniem nastolatek, które z rodzicami przyjechały na kemping. W obrębie kempingu znajduje się też mały, lecz dobrze zaopatrzony sklepik oraz restauracjo-kawiarnia, która serwuje głównie kawę, piwo i urok swojego kelnera, bo na prośbę o podanie dania z karty odpowiedź na ogół brzmiała "nie ma". Tuż przed wejściem do na kemping jest restauracja, ale jedliśmy tam tylko raz.
Około 70% gości stanowili Niemcy i Holendrzy. Te dwie nacje dominowały na kempingu, także pod względem hałaśliwości. Sporo było Węgrów - niektórzy przyjechali nawet swojskimi maluchami! Oprócz nich, trochę było też Belgów i Austriaków; widzieliśmy też po jednym samochodzie z Czech, Słowacji, Wielkiej Brytanii no i oczywiście my byliśmy z Polski. Niestety, byliśmy jedynymi Polakami i naszemu ośmioletniemu synowi bardzo brakowało polskojęzycznego towarzystwa Wiekowo wyróżniały się dwie grupy: emeryci (głównie z Niemiec i Holandii) oraz rodziny z dziećmi od 5 do 25 lat. Sporą grupę stanowiły nastolatki, prawie wyłącznie dziewczyny - tak jakby chłopcy w tym burzliwym wieku nie jeździli już z rodzicami na wakacje, w szczególności na naturystycznych kempingach. Część nastolatków (nie wszyscy) przebywała cały czas w strojach kąpielowych albo topless, co wszyscy szanowali. Generalnie, zdecydowana większość gości cały czas na kempingu spędza nago, co też i my robiliśmy, zważywszy, że temperatury rzadko spadały poniżej 30 stopni, nawet całkiem rano. Na całym kempingu obowiązuje ścisły zakaz fotografowania; brakuje chyba trochę rozsądku, bo np. chciałbym uwiecznić swoją rodzinę na paru fotkach i naprawdę jest mi obojętne, gdybym znalazł się w tle czyichś fotografii.
Dwa słowa należy poświęcić obsłudze kempingu. Panie w recepcji były raczej nieuprzejme, nie mówiły w żadnym języku poza węgierskim i niemieckim (choć jedna twierdziła że zna angielski a druga włoski - obie informacje zweryfikowaliśmy, ze skutkiem negatywnym), a na końcu wycięły nam numer, który woła o pomstę do nieba. Otóż mimo, że wymeldowaliśmy się o 12:35 policzyły nam pełną cenę za następną dobę (w przeliczeniu: prawie 100 zł). Prawdo było po ich stronie - było po 12-tej, ale sporo jeździliśmy po świecie, wszędzie obowiązywała taka zasada, ale nigdzie nie stosowano jej równie literalnie. Przede wszystkim zaś wszędzie rozumiano, że satysfakcja klienta jest ważniejsza od paru złotych zarobku. Łącznie za 6 dni pobytu (2 osoby dorosłe, dzieci 8 i 2 lata, samochód, duży namiot) zapłaciliśmy ponad 600 złotych. Uważamy, że to za drogo, zważywszy że na Słowacji za taką cenę mieszkaliśmy w apartamencie o bardzo dobrym standardzie.
Dostęp do wody na Levenduli zapewniają dwa pomosty wchodzące na kilkanaście metrów w wodę oraz dwa schodkowe zejścia przy brzegu. Kto był nad Balatonem ten wie - dno jeziora jest muliste i kamieniste, nieprzyjemne, zaś dno bardzo wolno schodzi w dół i niestety trzeba odejść ładne kilkadziesiąt metrów po tym dnie, żeby móc popływać. Woda w jeziorze była bardzo ciepła, choć niestety mętna i pełna wodorostów. Sporo było też w niej "życia", np. pływały zaskrońce i pijawki, co nie każdemu może się podobać.
Podsumowując wszystkie za i przeciw, zmuszeni jesteśmy jednak ocenić Levendulę negatywnie. Minusy - wysokie ceny, naprawdę uciążliwy hałas przejeżdżających pociągów, chamska obsługa i kiepskie zejście do wody (przede wszystkim niedostępne dla dzieci) - dominują nad plusami (dość wysoki standard, animacja, rodzinny charakter kempingu). Ale chyba najbardziej na negatywnej ocenie zaważył "niemiecki" charakter kempingu: wydzielone parcele, anteny satelitarne przy emeryckich przyczepach, fotograficzny ordnung, itd. Preferujemy pod tym względem kempingi chorwackie, bardziej "wyluzowane" i o przyjaźniejszej atmosferze.
Dodaj komentarz